Dorota Kwiatkowska ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie i zadebiutowała w roku 1978 w filmie Ryszarda Rydzewskiego „Akwarele”, ale nie ten obraz przyniósł Jej uznanie publiczności. Po pięciu latach ukazał się film Ryszarda Bera „Thais”, w którym rewelacyjnie zagrała główną rolę kurtyzany, przypominając widzom Aleksandrię z IV w. n.e. Młodą dziewczynę ogarniają lęki przed starzeniem się i śmiercią. Mnich Pafnucem próbuje sprowadzić ją na drogę cnoty obiecując miłość i życie wiekuiste. Fabuła, trochę jakby wzięta z dzisiejszych czasów. W filmie oglądamy sceny niezwykle odważne, jak na owe czasy, które ściągały do kin publiczność pozbawioną pruderii. Dorota została okrzyknięta seksbombą lat 80-tych i była uważana za jedną z piękniejszych polskich aktorek. Później były nie mniej fascynujące obrazy „Widziadło” , „Sobół i panna”i wiele innych wspaniałych kreacji polskich i zagranicznych. Ja na Dorotkę patrzę trochę jak na kobietę fatalną, właśnie z filmu „”Thais”, a mniej jak na uosobienie piękna, kobietę nie do końca spełnioną w życiu osobistym, ale także i rozczarowaną karierą filmową, która dawała złudne zadowolenie tuż po premierze, ale nie zaspokajała ciągłego głodu grania. Nostalgia przepełniała całą jej duszę, fatalizm, melancholia, depresja – dominowały w życiu. Pamiętam spotkanie autorskie Dorotki w salach ZASP-u w Alejach Ujazdowskich w Warszawie, we wrześniu 2014r., tuż po wydaniu tomiku wierszy pt.„Samotność ma dwie nogi”. Wokół przyjaciele – Tomasz Raczek, Krzysztof Janczar, i co zwróciło moją uwagę? – przygnębienie i czarna melancholia poetki. Sentymentalny tomik wierszowanych przemyśleń, poetycka autobiografia, w której zamknęła swoje życie. Wypowiedziała wtedy pamiętne słowa, które zapadły mi głęboko w serce i właściwie zdominowały, nie tylko to spotkanie osób uczestniczących w wydarzeniu literackim, ale zabrzmiały trochę jak „memento mori”, podkreślając Jej zmienne nastroje, ale też i nieco zawiłe koleje losu: „Tak trudno uwierzyć, że już nigdy nie będzie nam dane się spotkać” Prorocze słowa wypowiedziane cztery lata przed śmiercią.
W życiu Dorotki zabrakło drugiej nogi. Mąż Charles Bodman Rae, kompozytor i muzyk, niegdyś budujący zapory przed przeciwnościami losu, chroniące Ją i ich córkę, w pewnym momencie chyba za głęboko poświęcił się imaginacji twórczej na Uniwersytecie w Adelajdzie. Ten epizod przerodził się w długie lata rozterek nękających Dorotę i dzielenia samej siebie pomiędzy męża w Australii, a pracą aktorską w Polsce. Nawet o wsparcie córki było ciężko, bo Izabella najpierw studiowała w Bristolu, a później wsiąkła zupełnie w rzeczywistość angielską. Dorotce pozostała wieczna podróż, samotność, a nawet bezdomność w kraju (bo dom ojca na Rajców w Warszawie przeszedł w obce ręce) i kilka seriali, w tym między innymi role w „Hotelu 52” czy w „Blondynce”. Kochała teatr, kochała film, ale niestety uważała – mam podstawy tak sądzić, że nieco o niej zapomniano. To trochę tak jak niegdyś było w życiu Ewy Krzyżewskiej, obie porzuciły film dla miłości swego życia i spokoju już nigdy nie odzyskały, tak Ewa, jak i Dorota. Pamiętam wspólne spotkanie z przyjaciółmi w restauracji „U kucharzy”, do którego pretekstem były jej 60 urodziny. Niewielkie grono gości, właściciel dwojący się i trojący, aby zadowolić Jubilatkę, a po środku, za stołem – samotna Dorotka zdmuchująca świeczki… życia. I znowu nasuwa się porównanie z Ewą, dla której początkowa fascynacja małżeństwem przerodziła się w chęć bycia razem, ale tak naprawdę była to samotność dwojga ludzi spędzana, co prawda w pięknym domu w Andaluzji z wiernym owczarkiem Omarem, ale tylko … samotność.
Twoje życie, droga Dorotko przebiegało zupełnie inaczej niż życie Twojej siostry Beaty; ona również przechodziła małżeńską drogę krzyżową, walczyła z przeciwnościami losu, z chorobami dzieci i ciągłymi przeprowadzkami, ale Jej pogodna natura pozwala na optymizm i radość, której Tobie zabrakło, a którą przecież można czerpać z każdego wydarzenia. Takim właśnie było nasze czerwcowe spotkanie w Chrzanowie, gdzie w Liceum Ogólnokształcącym nr 1, odsłoniliśmy tablicę pamiątkową poświęconą Ewie Krzyżewskiej. Szkoda, że wszystkie trzy spędzałyście życie na antypodach tego świata i nie mogłyście wzajemnie się wspierać, dlatego chociaż teraz życzę Ci droga Dorotko samych szczęśliwych chwil spędzonych w lepszym świecie, pełnym aniołów i tego żebyś wreszcie, odrzucając samotność, (bo tam na pewno znajduje się również Ewa z Twoim ojcem Bolkiem), mocno stanęła na obie nogi, życzę tego wszystkiego zdając sobie sprawę, że słowa niegdyś przez Ciebie wypowiedziane stały się smutnym faktem „…już nigdy nie będzie nam dane się spotkać”.
Beatko, serdeczne wyrazy współczucia z powodu utraty Siostry…